twoje miejsce za szkolną szybą
zarosło złośliwie liściem i igłą

trzeba się wreszcie wziąć
i te klony sosny w pizdu wyciąć
by już wszyscy widzieli
by się nie można było skryć

włóczę się po tych lasach zrywam
i rozpuszczam sople w palcach
śmieję się do suchych rąk

nie wstaję już rankiem, bywa,
że mam kaca po takim wieczorze

czego jeszcze nie sprzątnąłem
po tobie to biletu na szanty
z telefonem

nawet dłonie już poszły
na dno

został jeszcze śnieg
ale jego trzeba odgarniać
codziennie